Anna Sufryda
Urodziłam się i wychowałam w małym mieście, w kochającej rodzinie. Pamiętam , że codziennie razem z rodziną klękaliśmy i modliliśmy się, co niedzielę byliśmy na mszy i pamiętam, że Bóg był mi bardzo bliski i miałam z Nim swego rodzaju niesamowity kontakt. Taki dziecięcy, ale bardzo realny. Pamiętam, że zawsze byłam pilna jeśli chodzi o codzienną modlitwę, o czytanie katechizmu, już w późniejszych latach, o uczęszczanie do kościoła. Pamiętam też, jak kilka razy Bóg wyraźnie odpowiedział na moje dziecięce, usilne modlitwy i jak to wzbudzało moją miłość do Niego.
Mając dziesięć lat, zdałam egzaminy do Państwowej Szkoły Baletowej , która otwierała przede mną możliwość spełnienia marzeń, by tańczyć. Wyjechałam więc do oddalonego o prawie 300 km Poznania, by spędzić tam kolejnych dziewięć lat szkoły.
Mieszkałam w internacie i były to trudne czasy, pełne tęsknoty za domem, ciężkiej pracy, wielu godzin, spędzonych codziennie na sali baletowej i comiesięcznych odwiedzin rodziny.
Nie sprawiałam problemów. Uczyłam się dobrze, byłam pilna i ambitna. Często chwalona i zawsze ze wzorowym zachowaniem na świadectwie. Do czasu…
Na początku liceum zmieniłam się bardzo. Zaczął się okres buntu i młodzieńczych szaleństw. Z osoby grzecznej i dobrze ułożonej zmieniłam się w osobę, dla której nic się nie liczyło oprócz własnej przyjemności i dobrej zabawy. Szkoła i moje zachowanie zupełnie przestały mnie obchodzić. Zaczęły się nałogi, ucieczki z lekcji , ucieczki z internatu, kłamstwa i totalny brak szacunku do kogokolwiek.
Bóg przestał być bliską mi osobą, choć nigdy nie przestałam wierzyć, że istnieje. Wtedy po prostu nie pasował do mojego życia i szybko zapomniałam o Nim. Mieszkałam w tamtym czasie z Anią, która była moją bliską przyjaciółką. Jej babcia – osoba wierząca –
Dużo mówiła mi o Bogu, o tym, że mnie kocha, że mogę mieć w Nim nowe życie, zbawienie.. Nie chciałam tego słuchać. Pewnego dnia na jej usilne prośby, bym pojechała w najbliższe wakacje razem z nią na obóz, na którym była rok wcześniej, zgodziłam się, tylko dlatego, że chciałam by dała mi spokój.
Nadeszły wakacje i ku mojemu niezadowoleniu, zapisałam się na obóz, bo przecież obiecałam przyjaciółce..
Pojechałyśmy. Ja –
Przyszedł pewien wieczór, rozmawiałam z jedna osobą i znów usłyszałam, że Bóg jest żywy i kocha mnie taką, jaką jestem i chce mnie uratować, zbawić i dać życie wieczne. Że jest to dar dla każdego człowieka i każdy, jeśli tylko pragnie, może przyjąć go dla siebie. Że ofiara Jezusa na krzyżu była złożona też za mnie.
Był wieczór i zostałam sama przy zgaszonym ognisku. Myślałam nad tymi wszystkimi słowami i nie potrafiłam tego zrozumieć, a jednocześnie czułam, że jest to najważniejsza chwila w moim życiu, i że mogę właśnie teraz podjąć decyzję na TAK, lub na NIE..
Uczucia, które wtedy mnie wypełniły są nie do opisania.
Zobaczyłam jak na filmie, całe moje życie. Moje głupie wybory, moje grzechy, moją rodzinę, którą tak bardzo zawiodłam, relację z Bogiem, którą odrzuciłam, mój zbuntowany charakter, moje zepsute serce i całą resztę mnie, której zaczęłam się wtedy wstydzić. Zdałam sobie sprawę, że Bóg to wszystko wie, widział i było Mu przykro. „Zobaczyłam” krzyż i niewinnego Jezusa, umierającego za mnie. Płakałam bardzo długo i bardzo głośno. Czułam się, jakby mnie rozdarto i uświadomiłam sobie, że nie daję rady z własnym życiem , ze sobą samą. Wtedy pierwszy raz od dłuższego czasu szczerze zawołałam do Boga, resztką sił i wiary, by mnie ratował. By przebaczył mi grzechy, wypełnił sobą moje serce, zmienił mnie i prowadził. Wtedy oddałam swoje życie Bogu.
Nie pamiętam jak dotarłam do pokoju, kiedy i jak zasnęłam.
Następnego dnia rano obudziła mnie tak ogromna radość, lekkość i pokój w duszy, że nie miałam wątpliwości. Żywy Bóg pojawił się w moim sercu. Przez następne dni poznawałam Biblię – Boże Słowo, które zaczynałam czytać i podziwiać, i które zachwyca mnie do dziś. Czułam się wtedy naprawdę kimś nowym. Obóz się skończył, wróciłam do szkoły, do internatu , do rodziny. Bóg stopniowo zaczął prostować to co wcześniej wykrzywiłam. Zaczął pracę nad moim sercem, i wiem, że ten proces będzie trwał do końca. Dotykał kolejnych sfer mojego życia i naprawiał. Relacje, myślenie, pragnienia, charakter.
Niedługo później trafiłam do Kościoła Chrześcijan Baptystów w Poznaniu, który pokochałam i w którym poznawałam Boga.
Co się zmieniło? Wszystko. Przede wszystkim ja sama. Bóg przewrócił moje życie do góry nogami, zburzył wiele domków z kart, które traktowałam jako moje warownie i zaczął budować na Swoim Fundamencie. Od nowa, od początku. Stabilnie.
Od tego czasu nie jest łatwiej. Wręcz jest coraz trudniej, bo nie jest łatwo być blisko z Bogiem w świecie, który Go odrzuca. Ale jest nadzieja. Żywa, wzmocniona wiarą, której sam Bóg udziela. Jest Jego miłość, która się nie kończy i nie zmienia. I Jest Jego łaska, której doświadczam każdego dnia, i przez którą jestem zbawiona. Przez którą może być zbawiony KAŻDY człowiek, jeśli tylko pragnie.